W polityce festiwal nienawiści, a tu problem, bo są sprawy ważniejsze. Bo trzeba kochać, żeby umieć dawać prezenty na Boże Narodzenie. Trzeba widzieć w kochanej osobie dobro, któremu prezent pozwoli wzrastać.

Boże nawiedzenie, to od razu i bezmiar łask Bożych, który spływa na ludzi. To naprawdę powód do wielkiej radości.

Oczywiście radości Bożej, która jest radością zarezerwowaną dla tych, którzy współpracują z łaskami, które są im udzielone.

Współpracują, czyli swoją myślą, mową i uczynkiem robią to, co robić powinni - realizują Boże powołania, przyjęte służby, chronią to co dobre, pełnią zlecone im przez Boga misje, pełnią wolę Bożą, robią rzeczy konieczne w ramach posiadanych sił i środków.

Powód więc do wielkiej radości dla tych, których Boże nawiedzenie zastaje przygotowanych na przyjście Pana.

 

Boże nawiedzenie, to od razu i bezmiar łask Bożych, który spływa na ludzi. To naprawdę powód do wielkiej radości.

Oczywiście radości Bożej, która jest radością zarezerwowaną dla tych, którzy współpracują z łaskami, które są im udzielone.

To radość i dla tych, którzy nie współpracują z łaskami dotąd im udzielanymi, czyli swoją myślą, mową i uczynkiem robią coś zupełnie innego jak to, co robić powinni, ale którzy poważnie potraktują cud Bożego narodzenia, a więc i zapragną przyjąć oferowane im łaski i zdecydują się na konsekwentną z nimi współpracę.

 

Boże nawiedzenie, to powód do wielkiej radości - radości, gdy tych sił i środków, dobrych w swej naturze, jest dość do wypełnienia dzieła które realizujemy, do pozyskania jego owoców, a więc i świadomości, że to dobre dzieło zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu.

To prawdziwa radość, bo człowiek jest naprawdę szczęśliwy szczęściem duchowym, a to jest największe w drodze do szczęścia, kiedy jeszcze niezłomna wiara czyni cuda, nadzieja jest bliska spełnienia, a miłość płonie najgoręcej.

 

Ten wymiar radości świąt Bożego Narodzenia jest szczególnie doceniany przez tych, którzy dotąd z Bożymi łaskami nie współpracowali należycie, czy którzy już przeszli swoje nawrócenie i umocnienie, a którzy wciąż oczekują dalszych nawróceń i umocnień, którzt w świętach Bożego Narodzenia widzą dla siebie nową nadzieję, nową szansę.

 

 

Tu warto podkreślić, że radość ma wymiar duchowy i ostudzić tych, którzy ją mylą z przyjemnością, a więc podróbką radości o wymiarze intelektualnym, relacyjnym i emocjonalnym, zmysłowym, czy nawet chemicznym, a nawet związaną z jakimiś formami posiadania.

 

Radość bowiem już jest owocem Ducha Świętego.

W ogóle to wszystkie dary Boże (w tym dary Ducha Świętego) są w intencji darami celowymi. Tą intencję człowiek musi odczytać i podjąć, bo tego wymaga jego uczciwość.

Że są celowe, to widać po tym, że człowiek je otrzymuje w nadmiarze, gdy inni cierpią niedostatek. Ma wolną wolę, może więc je zawłaszczyć w całości, zwłaszcza gdy żadna siła, władza, czy prawodawstwo mu tego nie zabrania.

Jednak robić tego nie może, bo to już pycha.

 

Pycha to taki szczególny grzech, “grzech główny” – krzywdy w sensie ludzkich praw i sprawiedliwości nikomu nie robi, ale za to sabotuje i prawo, i sprawiedliwość, i jest matką wszystkich grzechów.

 

Człowiek pyszny traktuje święta Bożego Narodzenia tak, jakby były one dla niego. Można wręcz powiedzieć, że urządza je sobie. Sobie oddaje tym chwałę.

Tymczasem święta mają być urządzone dla Jezusa Chrystusa, dla Nowonarodzonego. To On ma być Panem świąt, Jego Boża chwała.

 

Nawet jak pyszny jeszcze zostawia symboliczne miejsce dla ubogiego, to i tak nie ukryje tego, że wszelki nadmiar, którym w życiu (i w samym urządzeniu świąt) dysponuje, jest jakimś zawłaszczeniem darów Bożych, choćby talentów osobistych.

Nawet to, że je traktuje jako święta rodzinne też ma u niego wymiar egoistyczny – np powszechnie obdarowuje się prezentami ze swoimi bliskimi licząc na wzajemność, a że ich na to nie stać, kupując tym sobie uznanie pozycji, a nawet nie tylko pozycji materialnej, pozycję siły, władzy i prawodawcy w domu, ale i pozycję autorytetu moralnego.

To zaś już rozpowszechnia pychę i na postawy członków rodziny, ta zaś z pewnością spróbuje wyjść i w świat.

 

Świat zaś nie omieszka zamienić Adwentu w festiwal komercji i zwodniczych ideologii, aż po antyideę. Antyideę związaną z satanistycznym lewactwem, które chce zniszczyć ludzki i religijny wymiar świąt Bożego Narodzenia, wyprzeć, ze świadomości fakt historyczny, że Bóg Jezus Chrystus przyszedł na świat w ludzkiej postaci dla dobra nas ludzi, że przyszedł z miłości rozumianej jako służba, jako posługa lekarza (“nie potrzebują lekarza zdrowi, tylko ci, którzy się źle mają”), przyszedł jednak jako dziecko- słaby i potrzebujący wsparcia i odpowiedzialności.

To dlatego wszelkie dary i ofiary świąteczne (włącznie ze skruszonymi sercami grzeszników) mają być dla Jezusa.

 

Bóg Dobry Ojciec kocha wszystkie swoje dzieci. To Jemu winniśmy udzielać łaski swojej miłości wzajemnej, to ją wyrażać czynami – nie bezpośrednio – czynami na rzecz innych ludzi, jego dzieci, a naszych współbraci (czy siostry).

Skoro ja kocham Boga, a każde z nich odziedziczyło po Ojcu jakąś cząstkę dobra, to jedyną moją możliwością wyrażenia czynem miłości do Boga jest czynna miłość siebie samego i bliźniego swego.

 

A to znaczy, że i nasze świąteczne prezenty nie mogą być połączone z naszą interesownością (zabójczynią miłości), nie mogą być dla naszych bliskich w tym sensie, by zaspokajały ich zachcianki, ich szukanie przyjemności (ta motywacja zabija miłość w nich). Nie mogą to być rzeczy zaspokajające ich aktualne potrzeby (bo to w ogóle nie może być przedmiotem prezentu serca).

Wszędzie tu jest egoizm – wróg miłości, a przecież uzdolnienie do miłości jest podstawowym celem działań motywowanych miłością.

 

I tu dopiero pojawia się problem, bo trzeba kochać, żeby umieć dawać prezenty na Boże Narodzenie. Trzeba widzieć w kochanej osobie dobro, któremu prezent pozwoli wzrastać.

 

W czasach mojej młodości straszono dzieci, że mogą “pod choinkę” dostać w prezencie rózgę. Osobiście nie znam nikogo, kto ją dostał, ale dzisiaj z pewnością należała by się niejednemu – dla jego dobra, jako dar z prawdziwej miłości.